"Rytuał babiloński" - Tom Knox
Tom Knox zabiera swoich czytelników w kolejną podróż – tym razem
z Anglii, poprzez Francję do Amazonii, by przedstawić tajemnice zakonu
templariuszy, wierzenia i skarby dawnych cywilizacji oraz wyjaśnić, czym jest
śmierć.
„Rytuał babiloński” jest historią, która stoi na pograniczu
thrillera, powieści przygodowej oraz Dana Browna. Owszem, uważam tego pisarza
za odrębny gatunek literacki – w końcu jego nazwisko niesie ze sobą pewien
schemat i oczekiwania. Dokładnie to samo można znaleźć w najnowszej książce
Knoxa – doprawione oczywiście antropologią i zdecydowanie bardziej krwawymi śmierciami,
niż te, na które pan Brown poważyłby się w swoich najmroczniejszych snach. Niestety
nie uważam ponownego roztrząsania tajemnic templariuszy za dobry pomysł. Panie
Knox, może pewne motywy dobrze się sprzedają, ale po jakimś czasie stają się
zwyczajnie nudne. A wtórność rzadko kiedy okazuje się dobra.
Książka zaczyna się od serii brutalnych samobójstw.
Bohaterami są: wyrzucony właśnie z pracy dziennikarz, który w trakcie tworzenia
swojego ostatniego artykułu spotyka pewnego naukowca, córka owego naukowca,
który dopiero co wjechał samochodem w ścianę budynku oraz młoda kobieta-naukowiec
będąca świadkiem owego zderzenia. I choć zwykle Tom Knox potrafi uzasadnić
spotkanie bohaterów w drugiej połowie książki, to tym razem nie poczułam się
przekonana, bo brakło mi punktu, w którym to naprawdę byłoby możliwe. Takich
punktów jest zresztą więcej – działa to wyłącznie na niekorzyść autora, który
zdawał się bardzo spieszyć w trakcie pisania. Istnieje kilka ewentualności:
albo groziły mu gangi narkotykowe, albo nie miał pomysłu, albo też wydawca go
poganiał, by pospieszył się z pisaniem, więc uznał, że te drobiazgi można
pominąć bez szkody dla tekstu. I w ten oto sposób uważam, że trafiła w moje
ręce niekompletna książka z wyjątkowo kiepskim zakończeniem, które na siłę
nadawało więcej znaczenia pewnym uczuciom, pomijało pewne istotne [dla mnie]
wyjaśnienia i osobiście wolałabym, żeby na końcu wszystkich ziemia pochłonęła,
niż żebym dostała właśnie to, co miałam okazję przeczytać. Na szczęście sam
epilog wszystko mi wynagrodził, bo zapomniałam o bohaterach, skupiłam się za to
na końcu ostatecznym.
Mój całkowity zachwyt „Biblią umarłych” niestety nie przetrwał
„Rytuału babilońskiego”. Choć książka sama w sobie jest dobra, fabuła niezwykle
ciekawa, to wydaje mi się w pewnych miejscach niedopracowana. Jakby w pewnym
momencie autor zdał sobie sprawę, że musi się pospieszyć z pisaniem. No i jeszcze
ten czający się w tle danbrownizm*…
*Ostatnio weszłam w fazę tworzenia neologizmów. Myślę, że
domyślacie się, o co mi w tym konkretnym chodzi.
Komentarze
Prześlij komentarz