Recenzje filmowe - Bóg nie umarł (7)


Wcześniej ukazały się recenzje filmów: Gran Torino (1), Bogowie (2), Chłopiec na rowerze (3), Pokłosie (4), Grzechy ojca (5), Operacja Argo (6).

 Dziś: Bóg nie umarł - Harold Cronk/2014/USA


Czas próby

Skomercjalizowana wersja Biblii? A może „Szatańskie wersety - bis”? A może jeszcze coś innego? Ogólnie rzecz ujmując, film „Bóg nie umarł” został mocno skrytykowany przez znawców tematu, a krytycy filmowi nie pozostawili na nim suchej nitki. Ja też, niestety, do obrońców tego filmu nie należę. Ale nie zamierzam krytykować go tylko dlatego, że powstał, że znalazł się kolejny reżyser (nie pierwszy i nie ostatni przecież), który chciał zmierzyć się z trudnym tematem wiary i w sumie raczej z góry skazać się na porażkę. Porażka musiała nastąpić, bo przecież nie da się wytłumaczyć wiary przy pomocy dowodów, a właśnie to było założeniem scenariusza i całego filmu. Litości, a raczej sprawiedliwości! Istotą wiary jest to, że się w coś wierzy, a nie to coś udowadnia! Niewierni Tomasze, wasze miejsca są w akademiach, bibliotekach, laboratoriach, tam szukajcie, drążcie, dociekajcie prawdy, ale już w takim razie nie próbujcie wierzyć. Wiarę, która nie żąda dowodów, zostawcie faktycznym chrześcijanom.  
Ktoś chciał zrobić film o wierze, ktoś chciał powiedzieć wszystkim, że Bóg istnieje. Powiedzieć, ale nie wmawiać – to różnica. Dlatego to, co Ty, drogi Widzu, z tym przesłaniem zrobisz, to Twoja sprawa. Reżyser wcale dalej się nie posuwa, nie robi żadnego prania mózgu, co niektórzy zaciekli krytycy próbują mu wmówić. To raczej drugi bohater filmu, profesor Radisson, wymaga podpisania lojalki, że Bóg nie istnieje. Piotr Czerkawski, krytyk filmowy, nazwał obraz Cronka agitką rodem z radzieckiej propagandy. Litości, a raczej sprawiedliwości! Jakaż to nachalna propaganda, gdy główny bohater filmu, student Josh, który miał udowodnić istnienie Boga - po tym jak z kolei nie chciał udowodnić, że Boga nie ma – zachowuje się nadzwyczaj tolerancyjnie, gdyż nawet nie chce skorzystać z przysługującego mu prawa do wypowiedzenia ostatecznego werdyktu. Ten pozostawia ławie przysięgłych, którą stworzyli na czas „procesu” koleżanki i koledzy z kursu. Josh zadowolił się jedynie skromną rolą adwokata, który podjął się obrony „oskarżonego o istnienie” Boga i miał za adwersarza prokuratora, czyli profesora Radissona. Więc gdzie tu radzieckie bezwzględne pranie mózgu?
A jeżeli nawet taką łatkę filmowi przypinamy, to przypnijmy ją w takim razie wszystkim filmom, które coś głoszą. Cokolwiek, bo konia z rzędem temu, kto znajdzie film, który niczego nie głosi i niczego nie oczekuje od odbiorcy! A więc przypnijmy także łatkę filmom głoszącym chwałę: wojny lub pokoju, miłości lub nienawiści, piękna życia lub jego miernoty, zła lub dobra, lojalności lub zdrady, nadziei lub beznadziei… i tak dalej, i tak dalej. Przypnijmy również łatkę filmom, które wyszły spod rąk reżyserów takich jak: Mel Gibson, Martin Scorsese, Ron Howard, Jonas McCord, Agnieszka Holland, czyli tym, którzy „poważyli się naruszyć” problem wiary.
Że Haroldowi Cronkowi nie udało się zrobić dobrego filmu? To gańmy go za to, bo to faktycznie prawda, ale nie za to, że w ogóle film zrobił. Więc, panie Piotrze Czerkawski, proszę, do meritum, do sedna. Ale nawet najsurowsi krytycy przyznali, że sposób przekazu swoich intencji reżyser miał bardzo ciekawy, nawet oryginalny, atrakcyjny i spójny. W tym względzie intuicja reżyserska Cronka nie zawiodła. „Intrygę” filmową analizuje się i chłonie łatwo, jest klarowna, logiczna, podana w całkiem przyzwoitym tempie i ma swoją puentę. Można się tylko z tym wszystkim oczywiście nie zgodzić, ale to już zupełnie inna historia.
W kampusie uniwersyteckim wykłada profesor Radisson, z zawodu filozof, z przekonań ateista. Jeszcze film się na dobre nie zaczął, a krytycy już krzyczą: Kevin Sorbo, niezłomny, osiłkowaty Herkules, który braki w inteligencji nadrabiał pokazem siły, teraz jest profesorem? Litości, a raczej sprawiedliwości! To nie fair, zarzucać komuś, że chce się wyrwać z „życiowej roli” i stać na ekranie choć raz całkiem kimś innym. Jakoś nie mamy za złe na przykład Januszowi Gajosowi, że z „takiego Janka Kosa” nagle wyrósł fenomenalny aktor teatralny i filmowy, lub że aktorzy grający do tej pory świetlanych bohaterów, nagle pragną zagrać typy spod ciemnej gwiazdy. Wróćmy jednak do fabuły: otóż profesor Radisson informuje swoich studentów, że aby zaliczyć kurs, muszą udowodnić, iż Bóg nie istnieje. Jazda po bandzie, prawda? Tak, ale można to zadanie domowe potraktować po prostu jako akademickie ćwiczenie i wtedy mamy piątkę z zaliczenia, a sumienie i wiara – jeśli się je miało – zostaną nienaruszone. Również prowokująca postawa Radissona, który w swym nonszalanckim emploi, rozważał nawet przyznanie dodatkowych punktów jednemu ze studentów za to, że napisał „Bóg” małą literą, to też nic nadzwyczajnego. A cóż to, nie znamy uniwersyteckich wykładowców-prześmiewców i wykładowców-dziwaków? Pod każdą szerokością geograficzną się tacy znajdą. Radisson nie jest tu żadnym wyjątkiem, a Sorbo wywiązał się z tej roli całkiem nieźle, co nie znaczy do końca dobrze.
Lepiej aktorsko wybrzmiała rola Josha. To jeden ze studentów, głęboko wierzący i na dodatek traktujący zasady etyczne za ciągle obowiązujące w społeczeństwie (naiwniak!) To on sprzeciwia się profesorskiej decyzji. A robi to właśnie bardzo przekonywająco; zaczyna od nieśmiałej próby protestu i zdziwienia (może nawet początkowo uważał pomysł wykładowcy tylko za żart zmanierowanego filozofa?). Momentami nawet się go bał, dopiero potem podjudzony przez samego Radissona, nabiera pewności siebie i w miarę upływu filmu, staje się całkowicie pewien tego, co chce osiągnąć.  
            Co było złe w filmie? Muzyka, której po prostu nie było. Była gdzieś tam, ale nie brała udziału w filmie. Był tylko jeden moment, w którym jakoś stanęła na wysokości zadania, kiedy to w kulminacyjnym momencie nagle ucicha, pozwala popłynąć słowom – kluczom, po czy nagle uderzyła z dużą mocą, jakby na potwierdzenie tych słów. Zdjęcia? Były. Scenariusz? Mógłby być zdecydowanie lepszy, choć w części poświęconej dysputom filozoficznym jest całkiem okey. Że strony epatowały w tych momentach wiedzą encyklopedyczną? Litości, a raczej sprawiedliwości! A jaka ona miała być? Wszak problemu nie można było rozpatrywać przy użyciu tylko dwóch słów: „tak” lub „nie”.
Obejrzyjcie film, dowiedzcie się, dlaczego Josh odkrywa tajemnicę profesora w momencie, gdy twierdzi, że wykładowca nie tyle w Boga nie wierzy – bo wtedy byłby ateistą – co go… nienawidzi. I właśnie w tym momencie muzyka się urywa i student dopowiada nieco cynicznie, że jak na osobę niewierzącą, to za dużo jest w nim… nienawiści. Równocześnie Josh odkrywa, że wykładowca nie tyle boi się, że student będzie miał rację, tylko raczej tego, przed czym każdy akademik drży przez całą swą uniwersytecką karierę, że zostanie ośmieszony przed studentami. Czy tak się stało? Ocenicie sami. Czy Was też zrażą ostatnie przeszarżowane sekwencje filmu?
Pomijam opisy epizodów. One są. Mogły w filmie być, mogłoby ich nie być, bo i tak zawsze albo wzmacniałyby tylko, albo osłabiały (to zależy od odbiorcy) główny wątek. Więc są tu przykłady wiary i niewiary, wiary naiwnej, prostodusznej i tej, okupionej bólem fizycznym i psychicznym. Jest dużo pytań w stylu: „Czy może być dobrym chrześcijaninem ten, kto zbił fortunę na zabijaniu zwierząt?” Jest tu i filozofia Sokratesa, Lennoxa, kompleks kopciuszka, problem istnienia zła, postawione pytanie o sens wolnej woli i wreszcie co robimy, gdy nadchodzi czas próby. Ale niekwestionowanej odpowiedzi na pytanie „czy Bóg istnieje, czy umarł, czy jest?” nie ma, choć wydaje mi się, że teiści są tutaj takimi cichymi zwycięzcami, bo oni „tylko” wierzą, więc żadna nauka, ani jej brak nie zaszkodzi ich wierze. Gorzej jest z ateistami - im argumentów przeciw istnieniu Boga film raczej nie dostarczył. Zawiedzeni? Litości, a raczej sprawiedliwości! Niech obejrzą film z innego działu.

                                                                                         Małgorzata Ciupińska


Komentarze

  1. Widziałam zapowiedź filmu w kinie, już wtedy mnie zainteresował. Chętnie go obejrzę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawa jestem Twoich wrażeń. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Recenzje filmowe - Kiedy Paryż wrze (19)

Alina się obnaża, czyli ekshibicjonizm sieciowy.

Stosik #3